– Mam do czynienia z wieloma studentkami, które żyją w luźnych związkach. Mieszkają z partnerami, jednak nie wiążą ich żadne deklaracje. Niby się na to godzą, ale w tych dziewczynach jest straszna tęsknota za mężczyzną, który przyniósłby im kwiaty i powiedział: „Wyjdź za mnie, chcę spędzić z Tobą życie” – o znaczeniu małżeństwa rozmawiamy z dr Markiem Babikiem*.
Można się nauczyć miłości?
Marek Babik: Tak, można! Są badania, które pokazują, że większość par małżeńskich ma te same problemy. Różni je to, jak sobie z nimi radzą. Jedni się rozstają, inni nie. Te pary, które nauczyły się miłości rozumianej jako sztuki komunikacji, pokonały trudności. Nad tym właśnie pracujemy na kursach przedmałżeńskich – uwrażliwiamy ludzi na to, że samo zakochanie i emocje nie wystarczą. Aby stworzyć trwały związek, trzeba nauczyć się rozmawiania ze sobą, współpracy.
Czyli poważny związek to bardziej decyzja niż uczucia?
MB: Nie, najlepiej połączenie tego i tego. Powinno być i szaleństwo i odpowiedzialność. Do tego wspólne wartości, cele i wizja miłości.
Czy Pan potrafi rozpoznać wśród uczestników kursu takie idealnie dobrane pary?
MB: Nie, tak samo jak nie można rozpoznać, że są niedobrane. Nie ma reguły. Spotyka się pary, które czasem budzą wątpliwości, ale nie wiem jak potoczyło się ich życie.
Na przykład?
MB: Dziewczyna przychodzi z obcokrajowcem. On jest Duńczykiem, ona od miesiąca uczy się duńskiego, trzy słowa potrafią ze sobą zamienić, nie więcej. Ale chcą się pobrać.
Tata mojej znajomej jest Polakiem, mama Francuzką. Poznali się na imprezie, następnego dnia on się jej oświadczył. Rozmawiali ze sobą po angielsku. Pobrali się, są już małżeństwem 20 lat, mają trójkę dzieci. To szaleństwo, ale im się udało, więc może czasem po prostu wie się, że to TA osoba.
MB: To prawda. Jak Pani widzi, nie da się przewidzieć jaka para jest dobrze, a jaka źle dobrana. Jeśli ludzie szaleją za sobą, to jest to dobry powód do tego, aby pracowali nad swoją relacją i aby im się udało.
Ciężko jest skłonić pary do takiej pracy podczas kursu?
MB: Pary przychodzą do nas z pewną stereotypową wizją kursu. Spodziewają się, że przyjdzie pani w wieku emerytalnym, nie bardzo zorientowana w rzeczywistości i będzie przynudzać, więc są wyposażeni w dwie baterie do różnych elektronicznych gadżetów, aby móc zająć sobie jakoś czas. Lubię ten moment kiedy mija pierwsza godzina i wszystkie gadżety idą w odstawkę. Ludzie zaczynają się angażować.
Jak Pan to robi?
MB: Zaczynam zawsze od pytania, dlaczego chcą zawrzeć związek monogamiczny, bo to jest przecież wbrew naturze. Facet potrzebuje dwóch kobiet. Panie słuchają z przerażeniem, a faceci okazują zrozumienie. Potem przechodzę do Pań i analizując ich różne potrzeby dochodzę do lepszego wniosku – że dzisiejsza kobieta potrzebuje 2 mężczyzn i koleżanki. Pytam się ich, po co Wam związek monogamiczny? Może po jakimś czasie obudzicie się jako dwie sfrustrowane osoby? Przedstawiam im inne rozwiązania: dyskutowane w Belgi małżeństwa wielorodzicielskie czy wspólnoty domowe w Szwecji.
A jednak decydują się na życie we dwójkę.
MB: Tak, bo dochodzą do wniosku, że właśnie tego chcą. My na naszych kursach zapraszamy do miłości bezwarunkowej. A przy poligamii nie jest to możliwe. Jak masz 3 żony, to żadnej nie powiesz „kocham cię” za nic. Obecność 3 osób w związku jest pokazaniem, że służą do zaspakajania różnych potrzeb, z którymi jedna by sobie nie poradziła – od potrzeb seksualnych, przez finansowe, po związane z rodziną. Ale wtedy taka potrzeba bycia pokochanym „za nic” bywa nieosiągalna. I miłość myli się z rachunkami. A stając na ślubnym kobiercu, ludzie ślubują sobie miłość bezwarunkową, że będą razem niezależnie od tego, co ich spotka.
A gdyby ten jeden z najważniejszych dni w życiu uczynić jeszcze piękniejszym? Zgłoś się do Ślubu Pełnego Miłości i zmień życie potrzebujących!
Czy istnieje para idealna? Jakiś wzór, do którego powinien dążyć związek?
MB: Aby się dowiedzieć, czy jesteśmy „idealnie dobrani”, trzeba przede wszystkim stanąć naprzeciwko siebie i sprawdzić czy sobie się podobamy – tak zwyczajnie, wizualnie. Następnie powinniśmy spojrzeć na swoje wartości i porozmawiać o marzeniach, oczekiwaniach związanych z rodziną i miłością. Jeśli mamy zbliżoną wizję przyszłości, to mamy spore szanse, że nam się uda. Dobrze jest, jeżeli para razem się w coś angażuje. Optymalnym rozwiązaniem jest wspólna praca. Ja sam prowadzę kursy wraz z moją żoną. W małżeństwie nigdy nie ma za dużo czasu, zawsze jest go za mało. Jeśli małżonkowie się ze sobą męczą, to coś jest nie tak. Podsumowując – trochę szaleństwa, trochę rozsądku, na pewno pociąg fizyczny i chęć tworzenia czegoś razem.
Jeśli spełniamy te warunki, to po co jeszcze ten ślub?
MB: Każdy musi odpowiedzieć sobie sam na to pytanie. Przecież można żyć bez niego. Małżeństwo to taka przestrzeń, gdzie wchodzimy w religię, ale nie tylko. Osobiście bronię ślubu jako takiego, nawet cywilnego, ponieważ małżeństwo jest bardzo poważną sprawą. Czymś innym jest danie słowa publicznie, gdy słyszy je wujek Mietek, wujek Władek i cała rodzina, a czymś innym powiedzenie partnerowi na ucho „będę Cię kochać” siedząc samotnie na szczycie góry. Natomiast w rozumieniu chrześcijańskim – w Księdze Rodzaju jest napisane, że najpierw Bóg stworzył mężczyznę i kobietę, później im pobłogosławił, a potem powiedział „Idźcie i rozmnażajcie się”. Więc ten schemat poprzez małżeństwo w jakiś sposób się odtwarza. Najpierw oni się „stwarzają dla siebie”, potem Bóg im błogosławi i tworzą rodzinę.
Taki schemat przemawia do ludzi wierzących.
MB: Tak, bo ślub w kościele jest adresowany do osób wierzących, ale ze względu na swoją piękną oprawę, wiele osób niewierzących też go bierze.
Albo ze względu na naciski rodziny.
MB: To są jeszcze inne sprawy – naciski rodziny i presja społeczna. Zauważyłem, że często on bierze ślub dla niej. Jemu w ogóle nie zależy. Uważam, że część mężczyzn, tu się narażę mężczyznom, jest mało męska – nie potrafi podjąć decyzji. Mam do czynienia z wieloma studentkami, które żyją w luźnych związkach. Mieszkają z partnerami, jednak nie wiążą ich żadne deklaracje. Niby się na to godzą, ale w tych dziewczynach jest straszna tęsknota za mężczyzną, który przyniósłby im kwiaty i powiedział: „Wyjdź za mnie, chcę spędzić z Tobą życie”. Kobieta potrzebuje pewnej stabilności, zdeklarowania, że ktoś będzie jej towarzyszył, natomiast dzisiejszy mężczyzna się asekuruje: „Teraz jest fajnie, po co coś zmieniać. Zobaczymy, co będzie”. Uważam, że jeśli mamy szukać jakiegoś kryzysu męskości, to właśnie w tym niezdecydowaniu i strachu przed byciem odpowiedzialnym.
A co zmienia dziecko? Co daje małżeństwu?
MB: Wszystko! Świat się wywraca do góry nogami! Dla mnie to jest coś nie do opisania. Kiedyś student męczył mnie pytaniem – czy w dzisiejszych czasach posiadanie i wychowanie dzieci się opłaca. Odpowiedziałem mu wtedy pytaniem – a na ile byś wycenił oczy swojego dziecka, któremu przynosisz do domu szczeniaka?
Pomysłem na zrobienie czegoś razem w czasie ślubu oraz namiastką posiadania „dziecka” jest udział w projekcie „Ślub pełen miłości” (wcześniej: „Będziemy mieli dziecko”).
MB: Na pewno. To dobre rozwiązanie, by zrobić w czasie ślubu coś „po swojemu”. Uważam, że młodzi powinni podczas przygotowań do ślubu uwzględniać oczekiwania rodziców, ale powinni też zaakcentować swoje pragnienia. I „Ślub pełen miłości”, może być właśnie takim doskonałym akcentem. To jest właśnie nauka miłości bezwarunkowej.
* MAREK BABIK – doktor i wykładowca wychowania seksualnego w Akademii Ignatianum w Krakowie, absolwent Papieskiej Akademii Teologicznej i Akademii Pedagogicznej, gdzie odbywał studia podyplomowe z zakresu wychowania prorodzinnego. Razem z żoną Martą Babik prowadzi „Kurs na miłość” dla par narzeczonych.
Bierzesz ślub? To doskonała okazja, aby zrobić coś dobrego dla dzieci, które tego potrzebują!